Jedziemy z Thomasem już dwadzieścia minut. Przy nim zawsze zapominam o wszystkim. Jest moim lekarstwem na problemy.
Po chwili stoimy na rogu Flushing Avenue. Zdejmuję kask i podaję go mojemu przyjacielowi. Następnie zjadam kawałek pączka, który smakuje inaczej niż zwykle.
- Z jakiej piekarni go wziąłeś? - pytam, z trudem przełykając kolejny kęs.
- Oh, no tak - przeczesał ręką włosy - pomyślałem, że potrzebujesz odmiany. No wiesz ... W sensie codziennie kupuję ci to samo i myślałem, że może ci się już to znudziło.
Wybuchłam śmiechem.
- Czy my serio o ósmej rano, rozmawiamy o głupim pączku? - spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy.
- Nie wiem ... - odpowiedział.
- Ej! Ej! Thomas co ci jest? Mamy dzisiaj taki cudowny dzień, a ty zachowujesz się dosyć dziwnie - powiedziałam z jedzeniem w buzi.
- Po prostu coś mnie gryzie ... - nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie mój telefon zadzwonił.
Wyciągnęłam go z tylnej kieszeni spodni i na ekranie widniało imię "Cami". Nie odebrałam, nacisnęłam czerwony guzik i popatrzyłam na blondyna.
- Ym... Słuchaj obgadamy to wieczorem, idziesz na imprezę? - zapytałam go.
- Nie wiem... tzn...
- Dobra to do zobaczenia tam! - powiedziałam i pobiegłam w stronę kawiarni.
Wiem, że to nie było dobre zachowanie, ale myślę, że moja szefowa ma dość moich spóźnień do pracy. Po kilkunastu metrach dostrzegłam logo Shine Cafe. Była to chyba najgłupsza nazwa, jaką w życiu widziałam, ale była to jedyna "firma", która zapewniała mi takie bezpieczeństwo i warunki pracy.
Budynek od zewnątrz nie był jakoś szczególny. Jednak w środku było elegancko, przestronnie i bardzo minimalistycznie. Ściany białe, sufit i podłoga drewniane, z góry zwisało kilka dużych czarnych lamp i pojedyncze żarówki. Nad ladą widniał duży czarno-biały napis "Coffe", po prawej stronie od lady znajdowało się lustro, w którym dużo ludzi robiło sobie zdjęcia. Stoliki i krzesła również były białe. Kiedy weszłam do kawiarni, nie było dużego ruchu. Jacyś ludzie stali przy kasie, a kilka siedziało. Podeszłam do Cami, która stała za ladą i szepnęłam jej na ucho:
- Przepraszam.
Po czym zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na zapleczu, związałam włosy i ubrałam mój strój do pracy.
Kolejne godziny minęły tak jak zawsze, co chwila sprzątałam, obsługiwałam itd. Nic się ciekawego nie wydarzyło do godziny osiemnastej, kiedy została godzina do zamknięcia. W budynku pojawił się tajemniczy chłopak, miał na głowie kaptur, a na oczach okulary przeciwsłoneczne, mimo że na dworze było już strasznie ciemno. Podszedł do jednego ze stolików i przy nim usiadł. Przez piętnaście minut patrzył się tylko w szybę, jakby na kogoś czekał. Byłam lekko przerażona, ponieważ w pomieszczeniu z nami, była jeszcze tylko jedna osoba, która prawdopodobnie się już zbierała. Cami też już poszła, musiała odebrać dziecko z przedszkola. Dzisiaj po raz pierwszy miałam sama zamykać. Z każdą minutą ten człowiek przerażał mnie coraz bardziej. Przez całą godzinę siedział, nic nie zamówił, a nawet się nie poruszył. Kiedy wybiła siódma, podeszłam do niego i powiedziałam:
- Przepraszam, ale już zamykamy.
Chłopak po prostu wstał i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. Powycierałam jeszcze kilka stolików i w końcu wszystko zamknęłam, włączając przy tym alarmy. Po takim dniu, nie miałam w ogóle ochoty na imprezę, ale byłoby dziwne, gdybym się nie pojawiła. Poza tym muszę porozmawiać z Thomasem, jestem mu to winna. Ruszyłam w kierunku stacji metra, która znajdowała się w miejscu, gdzie dzisiaj rano wysadził mnie mój przyjaciel. Przez te kilkaset metrów, czułam się, jakby ktoś mnie śledził. Cały czas nie zwalniałam kroku, szłam pewnie i szybko. Gdy zeszłam po schodach do metra, czułam się lepiej, było tam znacznie więcej osób niż na ulicy. Do domu jechałam tylko trzy przystanki, przez ten czas zdążyłam się już uspokoić. Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, pobiegłam po papierosy, które znajdowały się w kuchni. Z całej paczki wyciągnęłam jednego i wyszłam na balkon. Tam rozpuściłam włosy, wyjęłam spod doniczki zapalniczkę i zapaliłam. Od razu, kiedy się zaciągnęłam, poczułam wewnętrzny spokój. Po chwili telefon w kieszeni zaczął mi wibrować, odebrałam, była to Holland.
- Czego chcesz?! - zapytałam chłodno, wypuszczając dym.
- Wpadasz czy nie? - już słyszałam, że piła.
- Zaraz - odpowiedziałam, po czym się rozłączyłam.
Zgasiłam peta i poszłam się odświeżyć do łazienki.
Następnie założyłam biały top z krótkim rękawkiem i czarne rurki z dziurami.
Na bluzkę włożyłam tylko zwykłą ramoneskę. Wyszłam z domu ok. w pół do dziewiątej. Na całą imprezę dotarłam po dwudziestu minutach. Wszyscy oczywiście byli już tak upici, że nie wiedzieli jak się nazywają. Szybko w całym tłumie odnalazłam rudowłosą Holland, która grała w pokoju w jakąś grę z innymi ludźmi. Jednak nigdzie nie mogłam dostrzec Thomasa. Po chwili szukania, odpuściłam to sobie i chwyciłam jeden z czerwonych kubków. W środku była przezroczysta substancja. Wypiłam wszystko za jednym razem i od razu sięgnęłam po następny. Po trzech takich bawiłam się już na całego ze wszystkimi. Wydawało mi się, że świat wiruję, a ja razem z nim. W rzeczywistości moje ruchy musiały wydawać się zabawne, ale ja po całym dzisiejszym dniu chciałam się tylko dobrze bawić. Nagle w tłumie dostrzegłam blondyna, dość dobrze zbudowanego z cudowną twarzą. W tym samym momencie ruda podeszła do mnie i objęła mnie ręką, mówiąc:
- Ten koleś jest już twój nie? - wskazała palcem na niego.
Przygryzłam wargę i przytaknęłam głową. To miał być mój cel, oczywiście nie chciałam z nim naprawdę pójść do łóżka, ale przed znajomymi trzeba udawać. Po kilku minutach wiedziałam już, że wszyscy na imprezie wiedzą o tym kogo tym razem chce zdobyć. Ja nie przejmując się tańczyłam dalej, co jakiś czas starając się spojrzeć na moją ofiarę. Co mnie najbardziej zaskoczyło, że blondyn był uległy i już po kilku minutach podszedł do mnie.
- Chodźmy już, dobra? - szepnął mi na ucho.
Pokiwałam tylko głową, wzięłam go za nadgarstek i pociągnęłam w stronę drzwi wyjściowych. Podmuch chłodnego wiatru sprawił, że zrobiło mi się naprawdę nie dobrze, ale starałam się tego nie okazywać. Tajemniczy chłopak szedł przede mną, nic do mnie nie mówiąc. Przez chwilę mnie to zastanawiało, ale już po chwili o tym zapomniałam. Szliśmy w milczeniu przez długi czas, aż w końcu zapytałam:
- Gdzie masz samochód?
- Nie mam, idziemy na piechotę do ciebie - usłyszałam w odpowiedzi.
Stanęłam. Mój umysł nagle otrzeźwiał.
- Chwila! Wiesz gdzie mieszkam? - zaskoczona, spojrzałam na niego.
- Wiem więcej o Tobie, niż ci się zdaje.
------------------------------------------------------------------
Hejka! Wiem, wiem długo mnie tu nie było, ale cóż to nie ode mnie zależało. Mam nadzieję, że wróciłam na dobre. Chyba was nie zawiodłam w tym rozdziale, dużo się działo, ale wreszcie czuję, że mam pomysł na to opowiadanie. Piszcie mi również, co chcielibyście abym zmieniła na blogu.
KOMENTUJCIE! xoxo
Po chwili stoimy na rogu Flushing Avenue. Zdejmuję kask i podaję go mojemu przyjacielowi. Następnie zjadam kawałek pączka, który smakuje inaczej niż zwykle.
- Z jakiej piekarni go wziąłeś? - pytam, z trudem przełykając kolejny kęs.
- Oh, no tak - przeczesał ręką włosy - pomyślałem, że potrzebujesz odmiany. No wiesz ... W sensie codziennie kupuję ci to samo i myślałem, że może ci się już to znudziło.
Wybuchłam śmiechem.
- Czy my serio o ósmej rano, rozmawiamy o głupim pączku? - spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy.
- Nie wiem ... - odpowiedział.
- Ej! Ej! Thomas co ci jest? Mamy dzisiaj taki cudowny dzień, a ty zachowujesz się dosyć dziwnie - powiedziałam z jedzeniem w buzi.
- Po prostu coś mnie gryzie ... - nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie mój telefon zadzwonił.
Wyciągnęłam go z tylnej kieszeni spodni i na ekranie widniało imię "Cami". Nie odebrałam, nacisnęłam czerwony guzik i popatrzyłam na blondyna.
- Ym... Słuchaj obgadamy to wieczorem, idziesz na imprezę? - zapytałam go.
- Nie wiem... tzn...
- Dobra to do zobaczenia tam! - powiedziałam i pobiegłam w stronę kawiarni.
Wiem, że to nie było dobre zachowanie, ale myślę, że moja szefowa ma dość moich spóźnień do pracy. Po kilkunastu metrach dostrzegłam logo Shine Cafe. Była to chyba najgłupsza nazwa, jaką w życiu widziałam, ale była to jedyna "firma", która zapewniała mi takie bezpieczeństwo i warunki pracy.
Budynek od zewnątrz nie był jakoś szczególny. Jednak w środku było elegancko, przestronnie i bardzo minimalistycznie. Ściany białe, sufit i podłoga drewniane, z góry zwisało kilka dużych czarnych lamp i pojedyncze żarówki. Nad ladą widniał duży czarno-biały napis "Coffe", po prawej stronie od lady znajdowało się lustro, w którym dużo ludzi robiło sobie zdjęcia. Stoliki i krzesła również były białe. Kiedy weszłam do kawiarni, nie było dużego ruchu. Jacyś ludzie stali przy kasie, a kilka siedziało. Podeszłam do Cami, która stała za ladą i szepnęłam jej na ucho:
- Przepraszam.
Po czym zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na zapleczu, związałam włosy i ubrałam mój strój do pracy.
Kolejne godziny minęły tak jak zawsze, co chwila sprzątałam, obsługiwałam itd. Nic się ciekawego nie wydarzyło do godziny osiemnastej, kiedy została godzina do zamknięcia. W budynku pojawił się tajemniczy chłopak, miał na głowie kaptur, a na oczach okulary przeciwsłoneczne, mimo że na dworze było już strasznie ciemno. Podszedł do jednego ze stolików i przy nim usiadł. Przez piętnaście minut patrzył się tylko w szybę, jakby na kogoś czekał. Byłam lekko przerażona, ponieważ w pomieszczeniu z nami, była jeszcze tylko jedna osoba, która prawdopodobnie się już zbierała. Cami też już poszła, musiała odebrać dziecko z przedszkola. Dzisiaj po raz pierwszy miałam sama zamykać. Z każdą minutą ten człowiek przerażał mnie coraz bardziej. Przez całą godzinę siedział, nic nie zamówił, a nawet się nie poruszył. Kiedy wybiła siódma, podeszłam do niego i powiedziałam:
- Przepraszam, ale już zamykamy.
Chłopak po prostu wstał i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. Powycierałam jeszcze kilka stolików i w końcu wszystko zamknęłam, włączając przy tym alarmy. Po takim dniu, nie miałam w ogóle ochoty na imprezę, ale byłoby dziwne, gdybym się nie pojawiła. Poza tym muszę porozmawiać z Thomasem, jestem mu to winna. Ruszyłam w kierunku stacji metra, która znajdowała się w miejscu, gdzie dzisiaj rano wysadził mnie mój przyjaciel. Przez te kilkaset metrów, czułam się, jakby ktoś mnie śledził. Cały czas nie zwalniałam kroku, szłam pewnie i szybko. Gdy zeszłam po schodach do metra, czułam się lepiej, było tam znacznie więcej osób niż na ulicy. Do domu jechałam tylko trzy przystanki, przez ten czas zdążyłam się już uspokoić. Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, pobiegłam po papierosy, które znajdowały się w kuchni. Z całej paczki wyciągnęłam jednego i wyszłam na balkon. Tam rozpuściłam włosy, wyjęłam spod doniczki zapalniczkę i zapaliłam. Od razu, kiedy się zaciągnęłam, poczułam wewnętrzny spokój. Po chwili telefon w kieszeni zaczął mi wibrować, odebrałam, była to Holland.
- Czego chcesz?! - zapytałam chłodno, wypuszczając dym.
- Wpadasz czy nie? - już słyszałam, że piła.
- Zaraz - odpowiedziałam, po czym się rozłączyłam.
Zgasiłam peta i poszłam się odświeżyć do łazienki.
Następnie założyłam biały top z krótkim rękawkiem i czarne rurki z dziurami.
Na bluzkę włożyłam tylko zwykłą ramoneskę. Wyszłam z domu ok. w pół do dziewiątej. Na całą imprezę dotarłam po dwudziestu minutach. Wszyscy oczywiście byli już tak upici, że nie wiedzieli jak się nazywają. Szybko w całym tłumie odnalazłam rudowłosą Holland, która grała w pokoju w jakąś grę z innymi ludźmi. Jednak nigdzie nie mogłam dostrzec Thomasa. Po chwili szukania, odpuściłam to sobie i chwyciłam jeden z czerwonych kubków. W środku była przezroczysta substancja. Wypiłam wszystko za jednym razem i od razu sięgnęłam po następny. Po trzech takich bawiłam się już na całego ze wszystkimi. Wydawało mi się, że świat wiruję, a ja razem z nim. W rzeczywistości moje ruchy musiały wydawać się zabawne, ale ja po całym dzisiejszym dniu chciałam się tylko dobrze bawić. Nagle w tłumie dostrzegłam blondyna, dość dobrze zbudowanego z cudowną twarzą. W tym samym momencie ruda podeszła do mnie i objęła mnie ręką, mówiąc:
- Ten koleś jest już twój nie? - wskazała palcem na niego.
Przygryzłam wargę i przytaknęłam głową. To miał być mój cel, oczywiście nie chciałam z nim naprawdę pójść do łóżka, ale przed znajomymi trzeba udawać. Po kilku minutach wiedziałam już, że wszyscy na imprezie wiedzą o tym kogo tym razem chce zdobyć. Ja nie przejmując się tańczyłam dalej, co jakiś czas starając się spojrzeć na moją ofiarę. Co mnie najbardziej zaskoczyło, że blondyn był uległy i już po kilku minutach podszedł do mnie.
- Chodźmy już, dobra? - szepnął mi na ucho.
Pokiwałam tylko głową, wzięłam go za nadgarstek i pociągnęłam w stronę drzwi wyjściowych. Podmuch chłodnego wiatru sprawił, że zrobiło mi się naprawdę nie dobrze, ale starałam się tego nie okazywać. Tajemniczy chłopak szedł przede mną, nic do mnie nie mówiąc. Przez chwilę mnie to zastanawiało, ale już po chwili o tym zapomniałam. Szliśmy w milczeniu przez długi czas, aż w końcu zapytałam:
- Gdzie masz samochód?
- Nie mam, idziemy na piechotę do ciebie - usłyszałam w odpowiedzi.
Stanęłam. Mój umysł nagle otrzeźwiał.
- Chwila! Wiesz gdzie mieszkam? - zaskoczona, spojrzałam na niego.
- Wiem więcej o Tobie, niż ci się zdaje.
------------------------------------------------------------------
Hejka! Wiem, wiem długo mnie tu nie było, ale cóż to nie ode mnie zależało. Mam nadzieję, że wróciłam na dobre. Chyba was nie zawiodłam w tym rozdziale, dużo się działo, ale wreszcie czuję, że mam pomysł na to opowiadanie. Piszcie mi również, co chcielibyście abym zmieniła na blogu.
KOMENTUJCIE! xoxo